Moją przygodę z kitesurfingiem rozpoczęłam na obozie Liquid Camp w Water Sport Center, na półwyspie Hel. Od pierwszych minut pobytu w bazie czułam przyjazną atmosferę w połączeniu z chilloutowym klimatem. Już od chwili przyjazdu kadra zaczęła wypełniać nam czas różnymi zajęciami. Nie było wiatru, więc na pierwszy ogień poszła zabawa na bananie ciągniętym przez motorówkę. Po kilku przejazdach i kilkunastu zaliczonych wywrotkach pojawiło się kilka bananów więcej, tym razem na twarzach uczestników zabawy.

Mijały dni, a wiatru ciągle nie było. Instruktorzy zapełniali nam czas różnymi formami wypoczynku. Pływaliśmy na wake’u, ślizgaliśmy się na skimboardzie i graliśmy w siatkówkę na plaży. Oglądaliśmy teżfilmy instruktażowe i starty z zawodów kiteboardowych. Po zapoznaniu się z latawcem treningowym przyszedł czas na oswojenie się z kiteroomingiem i sesje na batucie.

Zostały zorganizowane także warsztaty taneczne breakdance, które poprowadził BBoy Zajcew z RockaFellaz. Męska cześć obozu mogła poćwiczyć ciosy i uniki pod okiem Alberta Mioduszewskiego, trenera boksu.

Po opanowaniu teorii pływania na kajcie w końcu doczekaliśmy się pierwszych podmuchów wiatru i mogliśmy wykorzystać naszą wiedzę w praktyce – tak przynajmniej nam się wydawało. Początki były trudne, ale nikt nie narzekał. Po spędzeniu 3 godzin na wodzie, ćwiczeniu body dragów, nadszedł czas na pierwsze podejście do startów z deską.

Niektórym szło dobrze, innym jeszcze lepiej. Dzięki doświadczeniu i profesjonalizmowi instruktorów pierwsze kroki w pływaniu na kajcie były bardzo przyjemne. Żaden uczestnik Liquid Campu nie miał wątpliwości, że pierwsze udane ślizgi to niezapomniane uczucie. Każdego kolejnego wietrznego dnia migiem pompowaliśmy latawce, by móc w pełni wykorzystać sprzyjające warunki pogodowe.

Kiedy opanowaliśmy wstawanie na desce, instruktorzy postawili nam poprzeczkę trochę wyżej. Po dokładnym omówieniu ćwiczeń zaczęliśmy halsować, robić zwroty, a niektórzy próbowali swoich sił w skokach.

Otwartość i dobre podejście instruktorów do naszej ekipy sprawiły, że każde wyjście na wodę sprawiało nam przyjemność i nie było miejsca na żaden niepotrzebny stres.

Obóz, na którym miałam być dwa tygodnie, przeciągnął się do miesięcznego pobytu w WSC. To i tak za krótko!

Tekst: Katarzyna Budzyńska, foto: WSC team